BLOG ANI I PIOTRKA. AKTUALNE RELACJE Z PODRÓŻY DLA RODZINY, PRZJACIÓŁ I WSZYSTKICH CIEKAWYCH ŚWIATA.

sobota, 3 stycznia 2009

BARILOCHE, "w gorach jest wszystko, co kocham/ en la montaña hay todo que amo"

Po wielu dniach spedzonych w gorach schodzimy do doliny. Nadszedl czas, aby uzupelnic zapasy zywnosci, wyleczyc odciski, zreperowac sponiewierany namiot, no i podzielic sie naszymi wrazeniami z przygody.
Podczas wyprawy bezustannie przychodzilo nam zmagac sie z naszymi slabosciami. Z najtrudniejszych dla nas dni nalezy wymienic pierwszy, 24 grudnia (podejscie do schroniska Frey). Po calodniowej wspinaczce z wypchanymi pozywieniem plecakami, wazacymi ponad 25 kg kazdy, okazalo sie, ze jeszcze nie czas na wytchnienie. Przez kolejne trzy godziny przyszlo nam budowac z porozrzucanych kamieni wiatrochron, ktory uratowal nas przed zdmuchnieciem namiotu z nami w srodku. Wycienczeni poszlismy do schroniska, aby spedzic tam Wigilie Bozego Narodzenia. Wsrod gosci przewazali Amerykanie, atmosfera byla malo swiateczna i rozczarowani czym predzej wrocilismy do namiotu. W nocy mielismy klopoty ze snem ze wzgledu na bardzo silny wiatr. Duzo rozmyslalismy o naszych bliskich.
Innym trudnym momentem bylo zejscie ze schroniska López. Zle skalkulowany czas i zastala nas w gorach noc. Co i rusz wywracalismy sie bladzac w ciemnosciach. Wzajemnie podtrzymujac sie na duchu udalo sie nam, na szczescie, bezpiecznie dotrzec do namiotu.
Nalezy rowniez wspomniec o konskich muchach (tábanos), ktore towarzyszyly nam w drodze do schroniska San Martin.
Czym bylyby wyprawy w gory, gdyby nie ciekawi ludzie spotkani na szlaku. W schronisku Frey spotkalismy pewnego poranka rodzine polskich speleologow i wspinaczkowiczow. Niesamowity jest polski duch przygody, ktory gna naszych rodakow w najodleglejsze zakatki swiata.
Rownie duze wrazenie zrobil na nas napotkany kolo schroniska López Izraelita. Dla niego chodzenie po wysokich gorach bylo spacerkiem. Znakomite przygotowanie fizyczne zawdzieczal kilkuletniemu przeszkoleniu wojskowemu, ktore przechodzi kazdy obywatel Izraela (kobiety rowniez) po ukonczeniu 18 roku zycia.
Nic jednak nie przebije tajemniczej postaci bez koszulki, ktora dostrzeglismy na pobliskim, osniezonym szczycie. Mezczyzna zbiegal z gory na zlamanie karku. W 15 minut (!) byl juz kolo nas, pomachal nam, szeroko sie usmiechnal i popedzil dalej. Bylo to dla nas tak nie prawdopobne, ze do dzis zastanawiamy sie czy wydarzylo sie naprawde.
Wspomniny jeszcze chlopakow z gitarami, ktorzy mineli nas wbiegajac na schronisko Lopez. Zastalismy ich na gorze grajacych i spiewajacych. Muzyka gra w duszy Argentynczykow.
Bardzo trudno jest opisac uczucia, ktore nam towarzyszyly podczas wyprawy, ale tak naprawde jeszcze trudniej oddac piekno przyrody, ktora nas otaczala, dlatego zapraszamy do GALERII FOTOGRAFII.
...................................................................................................
Después de unos días pasados en la montaña bajamos al valle. Hay que comprar más comida, curar ampollas, reperar la carpa y contar sobre nuestras aventuras.
Durante la escapada continuamente tuvimos que combatir nuestras debilidades. De los días más difíciles para nosotros destaca el primero, 24 de diciembre (subida al refugio Frey). Después de todo el día de la caminata con mochillas pesadas, 25 kg cada una, no había tiempo para descansar. Hubo que construir la pared de las piedras sualtas para protegernos del viento. Exhaustados fuimos al refugio para pasar la Nochebuena. Entre huespedes había ante todo americanos, el ambiente estaba poco "navideño" entonces desilusionados volvimos a la carpa. No pudimos dormir por el viento y pasamos la noche pensando en nuestros familiares.
Otro momento difícil fue la bajada del refugio Lopéz. Mal calculado el tiempo y nos alcanzó la noche en la montaña. Perdidos en las tinieblas, por suerte llegamos seguros a la carpa.
No podemos olvidar a mencionar los tábanos que nos molestaban terriblemente mientras caminamos al refugio San Martín.
Caminando por la montaña siempre encuentras la gente interesante. En el refugio Frey una mañana encontarmos una familia polaca de espeólogos y escaladores. Es incríble cuánta valentía poseen nuestros paisanos para viajar a los rincones más lejanos del mundo.
Nos impresionó igual un israelí que andaba tranquilamente por alta montaña. Para él fue un pan comido. Estaba preparado porque, comó todos sus paisanos (mujeres también), terminó tres años de servicio militar israelí.
Lo que más nos sorprendió fue el misterioso hombre sin remera. Lo vimos bajando corriendo como un loco de un cumbre nevado. Pasando nosotros nos saludó y sigió corriendo. Hasta hoy estamos pensando si ésto tuvo lugar en realidad?
Vamos también a mencionar unos chicos con gitarras que subieron al refugio Lopéz para tocar y cantar. La música está en el alma de un argentino.

Es difícil de describir la belleza de la naturaleza que nos acompañaba durante nuestra expedición por eso invitamos a todos a la GALERIA FOTOGRAFII.

3 komentarze:

  1. Zdjęcia są po prostu genialne. Wszystkie ogląda sie z przyjemnością. Kompozycja, kolorystyka. Ten świat oglądany Waszymi oczami jest pełen ciepła i piekna. Super!!! ASz

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, zgadzam sie.Znakomicie dobrane swiatlo, umiejetna kompozycja, wspaniale operowanie linia horyzontu, wlasciwe wypelnienie kadru.Te zjecia sa piekne. Chlonie sie je dusza i sercem. Chyba wybiore sie do tej Argentyny.Gratulacje.

    Ekspert

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dziekujemy za cieple slowa!!! Szkoda tylko, ze po kradziezy aparatu zmniejszylo sie drastycznie "pole do manewrowania".
    pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń