BLOG ANI I PIOTRKA. AKTUALNE RELACJE Z PODRÓŻY DLA RODZINY, PRZJACIÓŁ I WSZYSTKICH CIEKAWYCH ŚWIATA.

środa, 26 listopada 2008

RESISTENCIA, "vive l'art"

"Fogon de los Arrieros" to willa w centrum miasta Resistencia, gdzie w latach 70. i 80. XX w. spotykali sie ze soba najwieksi argentynscy artysci. Kazdy z nich pozostawial po sobie pamiatke w postaci rzezby, obrazu, rysunku lub wiersza, co w sumie zlozylo sie na niepowtarzalna kolekcje dziel sztuki. Jest to wybuchowa mieszanka przeroznych stylow, niewybrednego humoru i ukrytego przeslania politycznego. Niestety nie bylismy w stanie zrozumiec wiekszosci artystycznych zartow odnoszacych sie do konkretnych wydarzen, w konkretnych epokach politycznych. Samo miejsce wywarlo na nas jednak duze wrazenie.
Po spokojnym poranku, spedzonym na niespiesznym zwiedzaniu miasta, w domu czekala nas niemila niespodzianka... Gdy bylismy juz prawie spakowani, gotowi do przemieszczenia sie na dworzec autobusowy, skad mielismy oplacony juz przejazd do Buenos Aires, zdarzylo sie nieuniknione. Zajrzelismy do biletow autobusowych, zeby sprawdzic numer platformy i zbledlismy z wrazenia. Na bialym papierku widniala WCZORAJCZA data odjazdu! Spojrzelismy na siebie przerazeni. Co teraz? Pedem na dworzec, do kasy. Ruben jechal jak szalony, zebysmy tylko zdazyli. Na szczescie wszystko dobrze sie skonczylo dzieki naszym gospodarzom. Juz za chwile wygodnie siedzielismy w autobusie do stolicy. Dziekujemy Wam!!!
...................................................................................................
"Fogon de los Arrieros" es una casa en el centro de la ciudad de Resistencia donde en los años 70. y 80. del siglo XX se reunian artistas mas descatantes de Argentina. Cada uno dejo alli una de sus obras que en suma resulto en la creacion de una collecion irrepetible.
Visitando la casa absorbiamos la riqueza del arte que nos rodeaba. Que lastima que por la falta de conocer la realidad argentina, en muchas ocasiones no entendiamos el doble sentido que un artista queria presentar por su obra. Eso es siempre lo mas interesante.
Por la tarde nos esperaba una sorpresa desagradable. Ocurrio, ¡que nuestros boletos eran para ayer! Pero tenemos que ir hoy para encontrarnos con los padres de Ana! Muy rapido al terminar, a la taquilla. Por suerte habia asientos libre, entonces vamos hoy. Todo termino bien gracias a Mirta y Ruben. Muchisimas gracias a Ustedes.

wtorek, 25 listopada 2008

RESISTENCIA, "ksiega dzungli/ el libro de la selva"

Park Narodowy Chaco znany jest z tego, ze zamieszkuje go wiele egzotycznych zwierzat (np. pancerniki, tukany). Przestrzegano nas, ze wsrod nich zyja jadowite weze, wiec ubralismy sie szczelnie i przed wycieczka zaopatrzylismy sie w... dwumetrowy kij.
Pierwsze, co nas uderzylo po zanurzeniu sie w gestwine dzungli, to niewyobrazalnie wilgotne, rozgrzane powietrze, odbierajace chec do stawiania kolejnych krokow. Natychmiastowo zawisla wokol nas chmura komarow, co tylko utwierdzilo nas w przekonaniu, ze nie jestesmy mile widziani w tym niegoscinnym srodowisku.
Uzbrojeni w poltora litra wody, spray na komary, no i kij, ruszylismy przed siebie. Podazalismy caly czas naprzod, szeroka na 2 metry, piaszczysta droga. Innych sciezek nie bylo a mur w postaci zwartej roslinnosci uniemozliwial torowanie sobie wlasnych szlakow. Co jakis czas mielismy okazje dostrzec wygrzewajace sie na sloncu iguany, ktore widzac nas, smiesznie zrywaly sie i pomykaly przed siebie.
Po okolo 5 godzinach z ulga opuscilismy piekny, tajemniczy, lecz wrogi czlowiekowi las. Bylismy spragnieni (woda skonczyla sie juz po 2 godzinach marszu), zmeczeni, brudni, ale jednoczesnie zadowoleni i dumni z tego, ze odwazylismy sie do niego wkroczyc. Podczas naszej wycieczki nie spotkalismy ani egzotycznych zwierzat ani ludzi. Gdy ludzie i zwierzeta przeczekiwaly najwiekszy upal odsypiajac sieste, my rzucalismy wyzwanie poteznej dzungli.
Tego wieczoru poczulismy, ze w pelni zaslugujemy na relaks. Bez wahania skorzystalismy z zaproszenia Mirty i Rubena do wypluskania sie w ich wielkim jacuzzi!!! Piana, babelki i zasluzony odpoczynek.
...................................................................................................
El Parque Nacional Chaco es famoso por los animales exoticos que lo habitan (ej. armadillos, tucanos). Nos advertieron que podemos encontrar tambien viboras, pues por las dudas llevamos para defendernos ... un palo de dos metros.
Lo que nos asombro, al sumergirnos en la densa jungla, fue un aire increiblemente humedo, y caloroso, que quitaba ganas de hacer cualquier esfuerzo. Nos rodeo inmediatamente un monton de mosquitos que no dejaba vivir. No estuvimos bienvenidos en este lugar.
Armados en una botella de agua de 1,5 litro, un repelente y un palo, empezamos a caminar. Seguiamos un camino arenoso de 2 metros de ancho. No habia otros senderos y la pared de la vegetacion impedia pasar si quisieras hacerte tu propio. De vez en cuando veiamos grandes iguanas calentandose al sol.
Despues de alrededor de 5 horas de la marcha dejamos atras el bosque inhospitalario. Teniamos sed, hambre, estabamos sucios y cansados pero al mismo tiempo contentos que habiamos tenido el coraje para recorrerlo. Durante nuestra excursion no encontramos seres vivos. Mientras nosotros "desafiamos" al bosque todos tomaban la siesta.
La tarde pasamos relajandonos en el jacuzzi de Mirta y Ruben.

poniedziałek, 24 listopada 2008

RESISTENCIA, "szef kuchni poleca!/ a la manera de dos chefs!"

Stajemy sie coraz bardziej slawni!:) Wczoraj radio a dzis... Zacznijmy jednak od poczatku. Zaraz po sniadaniu wybralismy sie wspolnie z Rubenem na wycieczke do rezerwatu Isla del Cerrito. Po drodze czulismy sie osaczeni przez otaczajaca bujna roslinnosc, w tym przepiekne lasy palmowe. Bedac juz na miejscu postanowilismy zwiedzic okolice pedalujac na dwoch kolkach. Wskoczylismy na bicykle i na poszukiwanie harcujacych po rezerwacie wyjcow. Malpy wyly w nieboglosy, ale latwo bulo je zlokalizowac. Na jakis czas zatrzymalismy sie przy Rio Parana by podziwiac jak wielkie masy wody majestatycznie posuwaja sie naprzod. Co chwile robilismy tez przerwy by przyjrzec sie co bardziej intrygujacym roslinom oraz otrzec lejacy sie z czola pot. Malpy wypatrzylismy w okolicy hoteliku Hosteria del Sol. Niesamowite, w jaki sposob takie maluchy sa w stanie wydobyc z siebie krzyki, ktore slychac na 20 km.
W Hosteria del Sol tymczasem, zaobserwowalismy jakies zamieszanie. Bardzo nas to zainteresowalo. Okazalo sie, ze krecono program kulinarny zatytulowany "Entre Amigos" (cos w stylu naszego Maklowicza lub Pascala). Bylismy zaskoczeni i przerazeni jednoczesnie, gdy zaproszono nas przed kamery abysmy, jako zagraniczni eksperci, ocenili potrawy przygotowane przez dwoch, sympatycznych szefow kuchni. Bylo palce lizac!:) Na koniec pozdrowilismy po polsku wszystkich widzow programu.
Wieczorem przekonalismy sie, dlaczego Resistencia nazywana jest miastem rzezb. Przynajmniej jedno dzielo sztuki zdobi kazde skrzyzowanie w miescie.
Na kolacje nasi gospodarze zaserwowali nam regionalny specjal mondongo oraz jajka z kawiorem. Prawdziwe niebo w gebie!
...................................................................................................
¡Nos hacemos cada vez mas famosos! Ayer radio, hoy... A ver, comenzemos desde un principio. Despues del desayuno fuimos junto con Ruben a la reserva Isla del Cerrito. De paso habia ocasion de ver una naturaleza abundante y lindos bosques de palmeras. Al llegar decidimos recorrer los alrededores pedaleando. Subimos las bicicletas y a buscar los monos aulladores. Aunque gritaban no fue facil localizarlas. Nos paramos un rato para admirar como avanzan grandes aguas del rio Parana. Haciamos tambien paradas para ver la flora que nos intrigaba y... para borrar el sudor del rostro. Los monos encontramos cerca de la Hosteria del Sol. Parece imposible, como unos animales tan chicitos son capaces de hacer un ruido que se oye 20 km mas adelante.
Mientras tanto, en la Hosteria de Sol pasaba algo interesante. Resulto, que estaban haciendo un programa de cocinar titulado "Entre Amigos". Quedamos muy sorprendidos y asustados cuando nos invitaron enfrente de las camaras, para que probaramos y comentaramos la comida preparada "a la manera de dos chefs". Estaba riquisimo! Despues saludamos en polaco a todos los espectadores del programa.
Por la tarde en nuestros propios ojos pudimos ver porque a Resistencia se la denomina la ciudad de las esculturas. En cada cruze hay por los menos una obra del arte.
Para la cena nuestros anfitriones nos prepararon "mondongo" - cocina regional y huevos con caviar. ¡Que delicioso!

niedziela, 23 listopada 2008

RESISTENCIA, "wiatr we wlosach/ el viento me despeina"

Chaco przywitalo nas bardzo cieplo i slonecznie po dlugiej, nocnej podrozy autobusowej. To byl nasz pierwszy kontakt z oblepiajacym powietrzem, charakterystcznym dla goracego klimatu podzwrotnikowego. Juz pierwsze minuty po opuszczeniu autobusu uswiadomily nam, ze w tej czesci swiata, zycie bez klimatyzacji moze byc tylko powolna wegetacja. Rownie gorace jak tutejszy klimat, bylo przyjecie naszych gospodarzy. Z dworca zagarnal nas Ruben (szwagier Lucii z Buenos Aires) i zabral do swojego apartamentu, gdzie Mirta (siostra Lucii) juz czekala z pysznym sniadaniem. Od razu poczulismy sie jak w domu, wsrod rodziny. Nasi przybrani wujkowie, nie tylko wspaniale nas ugoscili (dostalismy wlasny pokoj z lazienka), ale takze przygotowali mnostwo atrakcji na czas naszego pobytu w Resistencii. Szybki prysznic i juz jestesmy gotowi podbijac Chaco! Gdy uslyszelismy o pierwszym punkcie programu, nie moglismy uwierzyc wlasnym uszom: rejs motorowka Rubena po rzece Parana! To byla niesamowita przygoda: blekit nieba, woda, wiatr we wlosach, czysta radosc i poczucie wolnosci na rio Parana! Rzeka, o ktorej tyle razy czytalismy, slyszelismy, uczylismy sie, niebieska linia na mapie, teraz rozlewa sie przed naszymi oczami miedzy dwoma odleglymi brzegami. Po szalonej przeprawie na motorowce, Mirta i Ruben postanowili nas zabrac do smazalni ryb na lokalny przysmak wagi ciezkiej. Waga ryby Surubi, moze dochodzic do 80kg! Tego dnia zwiedzilismy jeszcze Paso de la Patria, gdzie lacza sie dwie olbrzymie poludniowoamerykanskie rzeki, Parana i Paragwaj, oraz miejscowosc-skansen, Santa Ana. Jednak najwieksza niespodzianka czekala nas na wieczor. Zostalismy zaproszeni do radia!!! Maria Elba, ktora prowadzi niedzielna audycje w Radiu Chaco, jest rownoczesnie prezesem Zwiazku Polonii w Resistencii. Zaprosila nas na przesympatyczna audycje, w ktorej opowiadalismy troche o naszej podrozy, troche o zyciu w Polsce i o samych Polakach. Obiecala przekazac nam nagranie, wiec wkrotce prawdopodobnie pojawi sie ono na blogu :) Po tych wszystkich przygodach, dzien zakonczylismy na tarasie naszego tymczasowego domku, przy lampce wina i pysznej kolacji przygotowanej przez Mirte. Zyc nie umierac!
...................................................................................................
Despues de una noche en el colectivo, Chaco nos dio una bienvenida muy cordial y...calida. Eso fue nuestro primer contacto con el clima subtropical. Jamas en nuestras vidas conocimos un calor tan aplastante. No nos podemos imaginar una vida en esta parte del mundo sin aire acondicionado. Afortunadamente, la recepcion de nuestros anfitriones fue tan calida como el mismo clima. Ruben (el cuñado de Lucia de Buenso Aires) nos vino a buscar en el terminal y nos llevo a su casa donde Mirta (la hermana de Lucia) ya nos estaba esperando con un desayuno delicioso. Desde el primer instante, nos sentimos como en casa, como con familia. Aparte de una recepcion tan amable, nuestros tios adoptivos nos habian preparado muchas actividades para el tiempo de nuestra estadia. Cuando oimos que ibamos a navegar en una lancha por el rio Parana, no pudimos creerlo! Fue una aventura inolvidable: el cielo color azulejo, el agua, el viento, pura alegria y sentido de libertad!! Tantas veces oiamos, leiamos y estudiabamos sobre este rio y ahora lo podemos ver con nuesros propios ojos! Antes era solo una linea azul en el mapa, ahora es agua abundante que sentimos con todos nuestros sentidos! Despues de la aventura en la lancha, Mirta y Ruben nos invitaron a almorzar una especialidad regional, Surubi, un pescado que puede llegar hasta 80kg! este dia visitamos tambien el Paso de la Patria, donde se unen 2 gigantes sudamericanos, los rios Parana y Paraguay. Vimos tambien una ciudad donde "el tiempo se detuvo hace 200 años", Santa Ana. Sin embargo, la gran sorpresa nos esperaba por la noche. Nos invitaron a la radio!! Maria Elba, que es gerente de la Asociacion Polaca en Resistencia, tiene su audicion en radio Chaco los domingos por la tarde. La entrevista fue supersimpatica. Durante mas de una media hora hablamos sobre nuestro viaje,la Polonia contemporanea y los Polacos de hoy. Nos prometio pasar la grabacion, pues espero que luego aparezca en el blog!! Despues de un dia lleno de aventuras, acabamos la noche en la terraza, tomando un vino y comiendo una rica cena preparada por Mirta..

piątek, 21 listopada 2008

SALTA, "do wiosel!/ ¡a remar!"

No i wreszcie! Wybralismy sie na nasz pierwszy wspolny rafting. Odbyl sie on na rzecze Rio Juramento. Po podpisaniu dokumentu, ze do pontonu wchodzimy na wlasna odpowiedzialnaosc i po krotkiej prezentacji, w jaki sposob nie skonczyc za burta, rozpoczelismy splyw. W przygodzie uczestniczylo w sumie 7 osob i... dwa sympatyczne psy. Czworonogi nalezaly do naszego 'kapitana', Niemca Franka, ktory zakochawszy sie w Argentynie bezpowrotnie porzucil swoj kraj. Choc urode mial typowo germanska zaskoczyl nas jego wyluzowany sposob bycia i poczucie humoru, ktorego miaszkancom kraju nad Renem zazwyczaj brakuje;)
Pierwsze 20 minut splywu bylo bardzo spokojne. Potem zarty sie skonczyly, nadeszly przelomy na rzece a wraz z nimi krzyki, piski i szalenstwo na calego. Duze wrazenie zrobily na nas psy, ktore ze stoickim spokojem biegaly sobie jakby nigdy nic po pontonie. Dwie godziny splywu minelo jak z bicza trzasnal i chcialo sie krzyczec: jeszcze! No ale w koncu wszystko, co dobre szybko sie konczy. Na pocieszenie zostalo nam asado (argentynskie grillowanie). Nie pamietam, kiedy osatnim razem z takim apetytem pochlonelismy mieso w takich ilosciach!!!
Na koniec serdeczne pozdrowienia dla Danielle z Brazyli i Ruth z Nowej Zelandi, z ktorymi wspolnie przezyczlismy te szalona przygode.
...................................................................................................
¡Por fin! Fuimos juntos a nuestro primer rafting. Tuvo lugar en el rio Juramento. Antes de comenzar tuvimos que signar un documento que vamos a nuestra propia responsibilidad. Tambien nos instruaron que hacer en los momentos de peligro. En la aventura participaron 7 personas y... dos perros muy simpaticos. Los perros pertenecian a nuestro 'capitan'. Era aleman y se llamaba Frank. Se enamoro totalmente en Argentina y hace 8 anos que no visito su pais natal. Aunque tenia un aspecto tipico germanico nos enctanto porque era 'tranqui argentino' y tenia el sentido de humor que normalmente les falta a los alemanes.
Primero 20 minutos era muy facil de navegar. Luego alcanzamos los rapidos y empezo el entretenimiento. Gritamos a toda fuerza haciendo todo lo posible para no caer de la balsa. Nos impresionaban los perros que estaban muy tranquilos. Para ellos era un pan comido. Dos horas del rafting paso en cerrar y abrir los ojos. Despues de la aventura comimos junto con nuestro equipo un asado. Teniamos tanto hambre que devoramos grandes cantidades del carne.
Aprovechando de la ocasion queremos dar recuerdos a Danielle de Brasil y Ruth de Nueva Zelanda, con quienes pasamos esta aventura.

czwartek, 20 listopada 2008

SALTA, "ile lat ma kaktus?/ ¿cuantos años tiene un cactus?"

Pierwszy poranek w Salcie uplynal nam na poszukiwaniu hostalu, poniewaz po raz pierwsz zawiedlismy sie Hospitality Club (internetowy serwis, gdzie ludzie oferuja za darmo noclegi podrozujacym). Dom rodziny, ktora nas przyjela, byl w stanie calkowitego rozkladu. Przezylibysmy to jakos, ale gdy okazalo sie, ze zycza sobie dosc spora kwote za pobyt, co jest niezgodne z regulaminem HC, postanowilismy czym predzej czmychac. Z naszego krotkiego pobytu u naszych niedoszlych gopodarzy zapamietamy burka, ktore groznie na wszystkich warczal biegajac po dachu (?!) domostwa.
Dzisiaj bylismy na bardzo wyjatkowej calodniowej wycieczce. Towarzyszyla nam para sympatycznych kanadyjczykow i przewodnik, ktory w trakcie wycieczki umiejetnie w zaleznosci od krajobrazow dobieral muzyke z calego swiata (m.in. z Polski). Ani przez chwile sie nie nudzilismy. W drodze do miejscowosci San Antonio de los Cobres zobaczylismy okazale kaktusy. Kaktus rosnie 1o cm na rok, a niektore mialy okolo 10 m wysokosci. Zagadka dla bystrych - ile lat mialy kaktusy?:) Wzdluz naszej drogi biegly przebiegaly tory slynnego "pociagu posrod chmur", ktory wspina sie az na wysokosc 4000 m.n.p.m.! Bedac na tej wysokosci doswiadczylismy na wlasnej skorze, co to znaczy brak tlenu. Przyspieszone tetno i mdlosci, a my zapomnielismy zabrac zakupionych poprzedniego lisci koki! Okolo poludnia zjechalismy na rozlegly plaskowyrz - puna de Atacama. Punktem kulminacyjnym wycieczki byly solniska - salinas grandes. Ten nieziemski krajobraz cakowicie nas zachwycil! Nieduze baseniki, ktore nas zainteresowaly, okazaly sie byc kopalnia odkrywkowa soli. Poznym popoludniem dotarlismy do gory o siedmiu kolorach "cerro de siete colores". Gora rzeczywicie wielokolorowa, chociaz my doliczylismy sie tylko 4 kolorow. Wspaniale krajobrazy, ktore dzis widzielismy, pozostana w naszej pamieci na zawsze.
...................................................................................................
El primer dia en Salta pasamos buscando un alojamiento porque hospitality club por la primera vez no funciono. La casa de la familia que nos recibia, estaba en el estado del descompuesto total. Cuando nuestros anftriones nos pidieron dinero por la estadia tomamos la decision de irnos cuanto antes. De nuestra corta estancias en la miserable casa vamos a recordar un perro que vivia en el techo.
Hoy hicimos una excursion guiada fenomenal. Nos acompanaba una pareja muy simpatica de Canada y un guia que nos ponia musica de todo el mundo (tambien de Polonia). No nos aburriamos ni un momento. De paso a San Antonio de los Cobres vimos unos cactus enormes de 10 metros de altura. Un cactus crece 10 cm por ano entonces adivinen cuantos anos tenian aquellos? Muy cerca de la carretera estaba via del famoso 'tren de las nubes' que asciende hasta 4000 m.s.n.m. Nosotros a esta altura nos dimos cuenta que es la falta de oxigeno y mareas. La proxima vez no vamos a olvidar las hojas de coca!!! A mediodia bajamos al extenso altiplano - puna de Atacama. El momento mas importante de nuestra excursion eran las salinas grandes. Un paisaje sobrenatural nos encanto! Unas piscinas chicas que nos interesaron, resultaron ser minas de sal. Por la tarde llegamos al cierro de siete colores pero nosotros no encontramos mas que 4 colores. Los paisajes relindos que vimos hoy, vamos a recordar para toda la vida.

poniedziałek, 17 listopada 2008

MENDOZA, GODOY CRUZ, "sok z pomaranczy/ jugo de naranja"

I znow jestesmy w okolicach miasta Mendoza, tym razem w miejscowosci Godoy Cruz. Mieszkamy u bardzo sympatycznego malzenstwa: Marty i Ramona. Z naszymi gospodarzami poznalismy sie kilka tygodni wczesniej, jeszcze w trakcie naszego wielkiego "rajdu po argentynskich winiarniach". Zaprosili nas do swojego domu, a my skorzystalismy z zaproszenia. Pierwsze co nas uderzylo po wejsciu do mieszkania to mnostwo przedmiotow o dziwnych ksztaltach. Okazalo sie, ze Ramon jest inzynierem, wynalazca oraz rzezbiarzem. Zaskoczyl nas, gdy okazalo sie, ze to on jest autorem miedzy innymi ogromnej rzezby Matki Boskiej, ktora stoi u wjazdu do Mendozy!!!
Naszym gospodarzom najbardziej chcielibysmy podziekowac za wspolnie spedzone wieczory. Przy pizzy, domowej roboty makaronie, salatkach oraz niepowtarzalnym w smaku soku z pomaranczy sluchalismy fantastycznych, z zycia wzietych opowiesci. Szczegolnie zapadla nam w pamiec historia, w jaki sposob zostali para. Miala ona zwiazek ze wspomniana juz rzezba, a niektorzy dopatruja sie w tym zdarzeniu autentycznej interwencji samej Matki Boskiej!
...................................................................................................
Estamos de vuelta en los alrededores de Mendoza, en la ciudad Godoy Cruz. Vivimos en la casa de Marta y Ramon. A nuestros anfitriones conocimos hace unas semanas en una de las bodegas que visitamos. Nos invitaron a su casa y aprovechamos la ocasion.Al entar a su casa, lo que nos sorprendio mas, era un monton de cosas de formas muy interesantes. Resulto que Ramon es un ingeniero, inventor y escultor. Nos quedamos muy sorprendidos cuando nos enteramos que el, es el autor de una estatuta de la Virgen que esta a la entrada a la ciudad de Mendoza!!!
A Marta y Ramon, les queremos agradecer las tardes pasadas juntos. Cenando pizzas, pastas caseras, ensaladas de remolacha y bebiendo jugo de naranjas, escuchabamos interesantes historias de su vida. Lo que vamos a recordar bien es la historia como se hicieron la pareja. Eso tenia mucho que ver con la ya mencionada estatua y alguna gente cree que hasta la misma Virgen intervenia en esta ocasion!

piątek, 14 listopada 2008

CHILE, "inny kraj/ otro país"

Zupelni inny kraj, zupelnie inni ludzie, nieco chlodniejsi niz w Argentynie, tak jak Pacyfik jest chlodniejszy od Atlantyku. Jestesmy po drugiej stronie Andow, nad Oceanem Spokojnym, w miejscowosci Viña del Mar. Pare dni temu rozstalismy sie z moimi rodzicami, ktorzy kontynuuja swoja podroz na poludnie. Spedzilismy 2 dni w stolicy, Santiago de Chile, ladnym i spokojnym miescie. Latwo zauwazyc roznice w poziomie zycie miedzy Argentyna a Chile, chociazby w ilosci dobrych samochodow, ktore kraza po tutejszych ulicach. Z muzeow i niektorch zabtkow nie udalo nam sie zbyt wiele zobaczyc, poniewaz akurat podczas naszego pobytu wypadl strajk generalny wszystkich pracownikow sluzb publicznych!
Obecnie jestesmy w najbardziej znanym kurorcie chilijskim Viña del Mar. Niestety w Oceanie nie da sie kapac poniewaz temperatura wody wynosi 5-7C a fale osiagaja do 10m wysokosci! Zwiedzilismy za to przylegajace Valparaiso, jeden z najwazniejszych portow na wschodnim Pacyfiku. Jesli Argentyne mozna uznac za Wlochy czy Hiszpanie Ameryki Poludniowej to Chile zostaje ochrzczone "latynoamerykanskimi Niemcami". Wszystko tu jest bardziej uporzadkowane, ustrukturyzowane, a ludzie, zdystansowani, troche mniej przyjazni.
....................................................................................
Otro pais, otra gente. Estamos al otro lado de la Cordillera Andina, al Oceano Pacifico, en la localidad de Viña del Mar. Hace unos dias nos despedimos con mis padres y ellos continuaron su viaje hacia el sur. Pasamos 2 dias en la capital, Santiago de Chile, una ciudad muy linda y bastante tranquila. Desafortunadamente no conseguimos visitar mucho porque resulto que habia un paro (huelga) general de todos los empleados publicos. Ahora estamos en un balneario muy famoso pero no nos podemos bañar porque el agua tiene como 5-7 C y hay olas de casi 10 metros!! Pero aprovechamos para ver Valparaiso, uno de los puesrtos mas importantes en el Pacifico oriental y que queda justo al lado de Viña. Si a Argentina se puede asociar con Italia o España , en nuestra opinion, Chile seria "la Alemania de America Latina".

niedziela, 9 listopada 2008

MENDOZA, "spotkanie z rodzicami/ encuentro con padres"

Piec intensywnych dni spedzonych z moimi rodzicielami, szalonymi podroznikami. Odwiedzilismy wspolnie m.in gorace zrodla Cacheuta. Niesamowite doswiadczenie, nie wiadomo do konca czy bardziej rozgrzana jest woda czy powietrze. No i niezapomniana niedziela w San Martin, gdzie nasz gaucho Luis wygral 2 miejsce w konkursie sprawnosci gauchowskich "corral aparte".
...................................................................................................
Cinco dias muy intensos con mis padres, los viajeros aventureros. Visitamos, entre otros, las Termas de Cacheuta donde uno no sabe si es el agua o el aire que es mas caliente ;) Y el inolvidable domingo en San Martin en las competencias de "Corral Aparte" donde nuestro amigo-gaucho gano el 2 premio. (1 vez mas-Felicitaciones Luis!!)

wtorek, 4 listopada 2008

MENDOZA, TUNUYAN, "wina, wina dajcie!/ mucho vino!"

Jestesmy w Valle de Uco, slynnym regionie winiarskim, okolo 100 km od stolicy prowincji, miasta Mendoza. Tym razem gosci nas Maria Elena, zona i matka, wlascicielka restauracji "La Sultana". Jest bardzo rodzinnie. Poznajemy tez "Sebe", przyjaciela rodziny, tatuazyste, ktoremu w trakcie naszego pobytu urodzil sie dzidzius. Poniewaz o transport publiczny bardzo tu ciezko, poruszamy sie badz na piechote (15 km w prazacym sloncu do najblizszej bodegi), badz lapiac okazje (turystyka winiarska na stopa, tego chyba nikt jeszcze nie wymyslil:) Krajobrazy sa przecudne, bodegi bardzo nowoczesne, piekne i wszystko w nich jest bardzo drogie. Nie wiem jakim cudem do tej pory udalo nam sie nie zaplacic prawie za zadna wizyte i degustacje! Wczesniejsza korespondencja internetowa, jaka prowadzilam przed wyjazdem z wlascicielami, przyniosla efekty. Rozpoznali mnie i wreczyli kilka butelek dobrego wina;)
...................................................................................................
Estamos en Valle de Uco, una famosa region vitivinicola, a unos 100km de la capital de Mendoza. Vivimos en la casa de Maria Elena y su familia. Nuestra anfitriona es una muy buena cocinera y dueña de la restauran "La Sultana" (justo al lado de la casa). Conocimos tambien a Seba, un amigo de la familia y artista, que hace tatuajes. Justo cuando vinimos se le nacio un bebe (mas una vez-Felicitaciones Seba!!!). En esta casa comimos muchos asados, pizzas y frutillas con mistela muy ricos!! El tranporte publico no funciona muy bien en esta zona pues para llegar a las bodegas, inventamos una nueva forma del enoturismo -a dedo :) o en algunos casos el turismo de vino a pie (15km en pleno sol mendocino :) Los paisajes son relindos y las bodegas de aca, muy bonitas, muy modernas y, muy caras. No tengo ni idea como conseguimos no pagar por ninguna visita ni degustacion...O quizas lo de ponerme en contacto con la bodegas antes de venir aca dio resultados? por lo menos en llevarme unas botellitas de vino fino...eso, si. Muchas gracias al Juan Albani de la bodega Salentein y Santiagio Bernal de Lurton por una recepcion tan linda!

niedziela, 2 listopada 2008

MENDOZA, JUNIN, "szkoda wyjezdzac!/ ¡pena irse!:("

To juz nasze ostatnie chwile w Junin i bardzo nam zal, ze musimy stad wyjezdzac. Najchetniej zostalibysmy tu na duuuzo dluzej. Musimy przeciez dac odpoczac naszym kochanym gospodarzom. W tej chwili uczestniczymy w urodzinach taty Jimeny (Mario) i jestesmy pelni podziwu dla sily wiezi rodzinnych jakie istnieja w tym domu. Wszyscy sa dla siebie uprzejmi, zyczliwi, pomocni. Nie ma zadnych niesnasek, zalow, zawisci. Rodzenstwo, mimo ze dorosle i ma juz wlasne rodziny, znajduje co najmniej 3 wymowki w tygodniu zeby sie spotkac i wspolnnie spedzic czas. A w kazda niedziele, zbiera sie cala rodzina na wspolny obiad u rodzicow.
Wczoraj wieczorem Diego (brat Jimeny) zabral nas nad pobliski sztuczny zbiornik (Dique Carrizal) na asado (argentynskie grillowanie) i lowienie ryb. Bylo tak zimno, ze tylko Diego i jego wierny uczen Piotrek, zostali na brzegu z wedkami. Cala reszta (ja, Jimena, Luis i dziewczyna Diego) integrowalismy sie w samochodzie pijac mate, sluchajac argentynskiej muzyki i uczac sie wzajemnie niuansow naszych kultur :) jutro jedziemy w gory, bardziej na poludniowy zachod, do regionu Valle de Uco, gdzie przyjmie nas kolejna osoba z Hospitality Club.
...................................................................................................
Poquito a poco se acerca el final de nuestra estadia en San Martin y nos da mucha pena irnos de aca. Ahora mismo estamos participando en los cumpleaños del papa de Jimena (Mario) y nos encanta ver como todos se llevan bien dentro de esta familia. Las relaciones entre los hermanos, suegros y yernos, cuñados son muy lindas. Incluso nos da un poco de envidia saber que los hermanos, aunque tengan sus propias familias, se encuentran con frecuencia entre la semana y que toda la famila se reune cada domingo en la casa de los padres. Es un milagro que pueden contar consigo y que comparten juntos tantos momentos lindos.
Ayer fuimos al Dique Carrizal para hacer un asadito y pescar. Pedro incluso pesco 2 pescaditos. Yo me quede en el coche con Jime na, Luis y Vanesa para compartir un mate y una clase de palabrotas polaco-española a kas 3 de la noche :) afuera solo quedaron Diego y su fiel aprendiz-Pedro :) Mañana nos vamos al sur-oeste de la provincia, al valle de Uco, donde nos recibira otra persona del Hospitality Club.