BLOG ANI I PIOTRKA. AKTUALNE RELACJE Z PODRÓŻY DLA RODZINY, PRZJACIÓŁ I WSZYSTKICH CIEKAWYCH ŚWIATA.

sobota, 31 stycznia 2009

SAN ANTONIO DE ARECO, "w sercu argentynskiej pampy/ en el corazon de la pampa argentina"

Kierujac sie checia zobaczenia argentynskich "estancji" (wielkich gospodarstw ziemskich, podobnych do "hacjend" z innych czesci Ameryki Laciskiej) wybralismy sie do San Antonio de Areco. Na dworcu zupelnie przypadkowo spotkalismy Szymona, ktory swoja podroz po Ameryce Poludniowej rozpoczal dopiero kilka dni wczesniej. Wielkie bylo nasze zaskoczenie, gdy okazalo sie, ze Szymon rowniez prowadzi bloga z podrozy http://www.mywayaround.com/ i tak samo jak my, zglosil go do konkursu na bloga roku 2008. Szybko okazalo sie, ze bardzo dobrze sie rozumiemy i najblizsze trzy dni wspolnie zwiedzalismy Areco i okolice. Wieczory spedzalismy w knajpie przy hotelu San Cayetano. Zajadalismy sie tam klejonymi przez wlasciciela empanadami (argentynskie pierozki), a w trakcie grywalismy w karty. To byly wieczory:)
Pierwsza estancja, ktora udalo nam sie zobaczyc, byla "La Bamba Chica". Swieze powietrze, naookolo mnostwo zieleni, w zagrodzie pasa sie piekne konie. Wlascicielka, Isabel Aldao, poczestowala nas mate, a potem opowiedziala nam historie swojej rodziny. Z jej slow latwo dalo sie wyczytac, jak wielka miloscia darzy to miejsce oraz jak wiele pracy wklada w to, aby kazdy czul sie tutaj jak u siebie w domu. Opuszczajac ten urokliwy zakatek, mielismy okazje zobaczyc cos niezwyklego. Gaucho cwiczacy popisy konne dal nam jedyny i niepowtarzalny pokaz. Bedac przez caly czas w siodle, naklonil konia do polozenia sie na ziemi. W pewnym momencie polozyl sie razem z nim, kladac swoja glowe przy jego pysku. Kon w kazdym momencie byl mu poslzuszny. Przecieralismy oczy ze zdumienia.
Druga z odwiedzonych przez nas estancji to polozona za miastem "La Aurora". Na miejsce podwiozla nas Valeria Draghi, wlascicielka posiadlosci oraz corka slynnego na caly swiat platernika. Juz z daleka mozna bylo zauwazyc elegancki budynek w kolorze brudnego rozu. Po tradycyjnym zaproszeniu na mate, Domingo, ktory na stale opiekowal sie miejscem, zabral nas na spacer po posiadlosci i okolicach. Krowki, swinki, dziko biegajace konie i ciagnaca sie po horyzont uprawa soi, to typowy obrazek prowincji Buenos Aires. Przy kolejnym mate leniwie uplynelo nam popoludnie.

W Areco mielismy okazje poznac pewna nietuzinkowa postac. Miguel Angel Gasparini- "malarz gauchow" i, wedlug niektorych zrodel, wnuk samego Don Segundo Sombra (slynnej, autentycznej postaci z jednego z najwiekszych dziel argentynskiej literatury). Przywital nas bardzo cieplo w swoim zakladzie, pelnym kolorowych obrazow i szkicow. Opowiedzial swoja historie i tlumaczyl alegorie stojaca za kazdym dzielem jego tworczosci. Na pozegnanie, zadedykowal nam dwie, barwne akwarelki.

...................................................................................................

La mayoria de los turistas elige San Antonio de Areco para ver la cultura gauchesca. Nuestro principal motivo era visitar las estancias (la investigacion de Pedro) y pasar un rato tranquilo . Por casualidad, en el terminal de ómnibus, encontramos a nuestro paisano, Simón. El empezó su viaje por el continente sudamericano tan solo hace unos días. Juntos pasamos los próximos tres días paseando por la ciudad y sus alrededores. Por las tardes íbamos a comer empanadas en uno de los bares, jugábamos a las cartas y lo pasabamos genial.

La primera estancia que visitamos era "La Bamba Chica". El aire limpio, todo verde y caballos que pasean tranquilamente. La propietaria, Isabel Aldao, nos contó la historia del lugar. Se notaba que amaba sinceramnete esta estancia y que hacía todo lo que podía, para que la gente que venía se sintiera como en su casa. Ya saliendo tuvimos la ocasión de ver algo extraordinario. Un gaucho que estaba practicando la doma, nos mostró una parte de sus conocimientos. Sentado en el caballo lo indujó para que se acostara. Despuès se acostó junto con el , su cara junto al hocico del animal . Eso era impresionante.

Otra estancia que visitamos, "La Aurora", era ubicada en las afueras de Areco. Al lugar nos llevó en su auto la propietaria Valeria Draghi. Desde lejos ya se veía el característico edificio rosado. El encargado, Domingo, nos mostró la estancia y sus alrededores. El contacto con la pura naturaleza nos relajó. Así pasó otra tarde tan linda.

En Areco tambien tuvimos oportunidad de conocer a un personaje muy interesante. MiguelAngel Gasparini- " el pintor de los gauchos" y probablemente el nieto del famoso Don Segundo Sombra. Nos recibio muy cordialmente en su taller lleno de colores y historias detras de las obras. Nos conto de su vida y al final llevamos dos aquarelas con sus respectivas dedicatorias.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

GUALEGUAYCHU, "Karnawalowe urodziny/ un cumple en los carnavales"

Gualeguaychu to mala miejscowosc w prowincji Entre Rios, ktora ozywa raz do roku na okres karnawalu. Przez okolo dwa miesiace, w kazda sobote, olbrzymi Corsodrom zapelnia sie czterdziesto tysieczna publicznoscia, spragniona szalonej zabawy. Przez cala noc mozna podziwiac pochod tancerek i tancerzy w bajecznych strojach i pioropuszach poruszajacych sie w rytm hipnotyzujacej muzyki. Za nimi ciagna olbrzymie platformy udekorowane w przeroznym stylu, a na nich wiecej i wiecej tancerzy... Atmosfera jest goraca, publicznosc szaleje, a polnagie postacie w teczowych przebraniach jeszcze bardziej zachecaja do zabawy. W tym latynoskim chaosie rytmu i kolorow, w tej wielkiej manifestacji radosci zycia, punktualnie o polnocy, swietowalam ukonczenie 24 roku zycia! Na prawde, nie mozna lepiej sobie wyobrazic spedzenia tego wyjatkowego dnia w Ameryce Poludniowej. Tej nocy niewiele spalismy (glownie w autobusie powrotnym do Bs. As.), a nazajutrz czekaly mnie kolejne niespodzianki. Zostalismy zaproszeni na asado, do domu jendego z Kombatantow II WS, czlonka argentynskiej Polonii w Buenos. Przy pysznym jedzeniu i rodzinnej atmosferze spedzilam reszte tego szczegolnego dnia. Nawet mialam okazje zdmuchnac swieczke na torcie-niespodziance! Po raz kolejny utwierdzamy sie w przekonaniu, ze Opatrznosc wciaz stawia na naszej drodze wspanialych, cieplych i zyczliwych ludzi. Ciezko uwierzyc, ze to przypadek.
Pod spodem umieszczamy kika, nakreconych przez nas, filmikow z karnawalu. Przepraszamy za slaba jakosc wizualna i dzwiekowa.
....................................................................................................
Gualeguaychu es una pequeña ciudad en la provincia de Enre Ríos, que es famosa por las fiestas de Carnaval. Durante dos meses, cada sábado, un Corsódromo gigante se llena de 40 000 de gente con ganas de divertirse. Por toda la noche uno puede admirar las bailarinas y bailarines en disfrazes y plumeros de todos colores que bailan en un ritmo hipnotizador. Entre los protagonistas de esta fiesta aparecen carrozas adornadas en diferentes estilos con mas gente bailando entre las decoraciones... El ambiente engancha, los espectadores cantan y gritan mientras que los medio desnudos bailarines agitan para divertirse mas. Durante esta explosion de alegria, este caos de ritmo y colores, cumplía mis 24 años. No puedo pensar en mejor manera de festejar este día tan especial. Esta noche dormimos muy poco porque al día siguiente continuaba la fiesta. El ambiente polaco de Bs. As., unos amigos que conocimos al principios de nuestra estadia, nos invitaron a comer un asado a la casa de uno de los ex-combatantes polacos de la II Guerra Mundial. Festeje el resto de mi cumple en un ambiete muy familiar. Incluso tuve la oportunidad de soplar una velita en una torta-sorpresa que me regalaron! Es increible cuanta gente buena encontramos en nuestro camino. Eso no me parece una casualidad.
Abajo unas pelis cortas de los carnavales grabadas por nosotros. Disculpen la mala calidad.

piątek, 23 stycznia 2009

BUENOS AIRES, "podziekowania i plany/ planes"

Bardzo dziekujemy wszystkim, ktorzy oddali glos na naszego bloga w konkursie Blog Roku!!!
Aktualnie jestesmy w Buenos Aires. Musielismy niestety skrocic nasz pobyt w Cordobie ze wzgledu na nieprzyjemna przygode, jaka nas tam spotkala. Do hostelu, w ktorym mieszkalismy, wlamal sie zlodziej i ukradl m.in. aparat fotograficzny Ani. Jest to niepowetowana strata, ale nie przeszkodzi nam to w dalszym poznawaniu Argentyny i przezywaniu przygody naszego zycia. Na chwile obecna kupilismy maly kompakt, aby moc ilustrowac nasze niezapomniane chwile. Z gory jednak przepraszamy za gorsza jakosc zdjec.
Na zblizajace sie urodziny Ani zaplanowalismy odrobine latynoskiego szalenstwa. Wybieramy sie do Gualeguaychu, gdzie odbywa sie jeden z najwiekszych karnawalow na swiecie (po Rio i Wenecji)!
...................................................................................................
Estamos de vuelta en Bs. As. Por desgracia tuvimos que acortar nuestra estancia en Cordoba por un robo que acontecio en el hostel donde viviamos. Ana perdio (entre otros) su camara fotografica. Esto, por supuesto, no va a impedir que sigamos con nuestra aventura y que disfrutamos de Argentina. Por el momento compramos una camara chiquita para ilustarar momentos lindos de este viaje. Perdonamos que va a bajar la calidad de las fotografias.
Decidimos festejar el cumple de Ana de una manera muy especial. Vamos a ir al carnaval de Gualeguaychu, uno de los mas famosos carnavales del mundo!!!

piątek, 16 stycznia 2009

CORDOBA, "24 godziny DAKARU/ 24 horas de DAKAR"

5:50, Cordoba, nasz hostel. Pobudka, pospieszne pakowanie i biegiem na dworzec autobusowy.

7:45, Cordoba, dworzec autobusowy. Autobus zabiera nas do miejscowosci La Falda.

9:30, La Falda, Informacja Turystyczna. Dowiadujemy sie, ze punkt widokowy, skad mozna zobaczyc fragment wyscigu, jest az 20 km stad. Droga do niego prowadzaca zostala juz zamknieta i nikt nie ma wstepu. Co robic?!

11:00, droga do punktu widokowego, km. 6. Mijamy grupe policjantow, ktorzy o dziwo nas nie zatrzymuja. Za nami zostawiamy sznur samochodow. Okazuje sie, ze wstep do punktu widokowego jest zabroniony tylko dla pojazdow. Niektorzy zostawiaja auta i tak jak my, decyduja sie na marsz.

12:30, droga do punktu widokowego km. 15. Ile jeszcze?! Goraco niczym w piekle, a woda sie konczy. Ciezko oddychac. Mijaja nas grupy zmierzajace na Dakar konno i na rowerach. Niektorzy z idacych pieszo dzwigaja pelne jedzenia i picia przenosne lodoweczki!

13:30, punkt widokowy. Setki tysiecy ludzi czeka z niecierpliwoscia na wyscig. Wielu przyjechalo tu juz 2 dni temu! Po lewej stronie trybuna dla vip-ow. My idziemy na prawo. Po godzinie udaje nam sie dopchac do plotu. Jestesmy niesamowicie podekscytowani, beda jechac naprawde blisko, na wyciagniecie reki! Na razie cierpliwie czekamy.

15:30, punkt widokowy. I wreszcie sa!!! Stawke otwieraja motocyklisci. Udaje nam sie wypatrzec Naszych. Jak burza ida Czachor i Przygonski! Zaraz po nich pojawiaja sie pierwsi kierowcy na quadach, trzymamy kciuki za Sonika. Na widowni wspaniala atmosfera, kto by pomyslal, ze przyjdzie nam uczestniczyc w tej wielkiej uczcie motoryzacyjnej. Wreszcie doczekujemy sie pierwszych samochodow. Maszyny o wielkiej mocy pedza pozostawiajac za soba tumany kurzu. Z daleka dostrzegamy pieknego, bialo czerwonego Nissana Navarre! Jada Krzysztof Holowczyc i jego pilot Jean Marc Fontain! Wspaniale reprezentuja polski zespol w tych zawodach. Wlasnorecznie uszyta przez nas flaga wedruje wysoko w powietrze! Niech wiedza, ze jestesmy z nimi.

17:00, punkt widokowy. Postanawiamy wracac. Nie ma czasu do stracenia. Na obrzezach Corodoby znajduje sie "biwak", w ktorym bedzie mozna spotkac sie osobiscie z kierowcami. Probujemy wiec lapac stopa, ale przez dlugi czas bezowocnie. W koncu sie udaje. W drodze do Cordoby niecierpliwie wyprzedzaja nas , wracajace z wyscigu nieziemskie maszyny.

17:40, Carlos Paz, 40 km. od Cordoby. Blyskawicznie przesiadamy sie na autobus do Corodby.

18.20, obrzeza Cordoby. Jeszcze szybsza przesiadka z autobusu do taksowki, ktora zabiera nas bezposrednio na biwak.

19:00, biwak. Biwak to olbrzymie obozowisko, do ktorego wstep maja tylko zawodnicy, ekipy poszczegolnych teamow oraz dziennikarze. Tego, aby nikt niepowolany, nie dostal sie do srodka, pilnuje wojsko. Przez chwile obserwujemy jak przy wiwatach publicznosci, ostatni zawodnicy odprowadzaja "sfatygowane" auta do biwaku, gdzie zajma sie nimi juz mechanicy. Zastanawiamy sie, gdzie tez mogl sie ulokowac Nasz zespol.

20:00, biwak. Okrazamy obozowsko dwukrotnie, pytamy obsluge, policjantow, wojskowych i nic. Ani sladu Orlen Teamu. Musza byc rostawieni gdzies w centrum biwaku, dlatego z nikad ich nie widac.

21:00, biwak. Przez prywatny parking przedostajemy sie pod namioty z jedzeniem. Jestesmy coraz blizej. Zza kraty obserwujemy ludzi idacych na posilek. Przywolujemy niektorych i pytamy o Naszych. Ciagle bezowocnie, nikt nic nie wie. Dostajemy tez propozycje lapowki, ale odmawiamy. Wierzymy, ze dostaniemy sie w inny sposob. Postanawiamy przywolac Naszych. Przez ponad godzine wyjemy w niebo "POOOOLSKA, POOOOLSKA itd...". Na plocie powiewa wlasnorecznie przez nas uszyta polska flaga.

22:00, biwak. Podchodzi do nas mezczyzna pracujacy w obsludze Red Bulla. Po angielsku szepcze do nas, abysmy spotkali sie za 5 minut na parkingu obok wjazdu. Po chwili pojawia sie na quadzie. Nic nie mowiac szybkim ruchem naklada Ani jakas rozowa obroczke na reke i zabiera ja ze soba. Po minucie wraca po mnie i zaklada mi te sama obraczke. Kaze mi wskoczyc na quada i mocno sie trzymac. Serce podchodzi mi do gardla, gdy przekraczamy brame wjazdowa, mijajac posterunek uzbrojonego w karabiny wojska. Strach miesza sie z podnieceniem. Dolaczam do Ani, ktora rowniez do konca nie wierzy w to, co wlasnie sie stalo. Mezczyzna rzuca nam na do widzenia: "to chyba jedyny sposob zebyscie przestali krzyczec. Poszukajcie Waszych."

22:15, biwak, w srodku. Znajdujemy ORLEN TEAM!!! Widzimy mechanikow intensywnie przygotowujacych maszyny do jutrzejszego etapu. Zapominamy jezyka w gebie, stoimy jak zamurowani. Wielkie jest zdziwienie chlopakow z Orlen Teamu, gdy dowiaduja sie, ze ich wierni kibice znalezli sposob, aby dostac sie do wnetrza biwaku. Znajduje sie chwila czasu, aby zrobic sobie zdjecia z Markiem Dabrowskim, motocyklista, ktory juz wycofal sie z Dakaru 2009. Ale gdzie jest reszta zawodnikow z Holkiem na czele?! Okazuje sie, ze spia w hotelu w centrum Cordoby!!! Jeden z mechanikow pamieta tylko czesc nazwy hotelu "King ...". I pomyslec, ze tyle sie nameczlismy, aby wejsc do srodka i spotkac sie z naszymi kierowcami, a ich tutaj nie ma. Ekipa proponuje nam abysmy przeczekali w obozowisku do 3 w nocy, wtedy sie tu zjawia wszyscy kierowcy. Postanawiamy pokrecic sie po biwaku i popstrykac troche zdjec.

22:30, biwak, w srodku. Po zrobieniu trzech zdjec, okazuje sie, ze rozladowala sie bateria od aparatu!!! Co za nieszczescie!!! Nawet jak przyjada nasi kierowcy o trzeciej w nocy, nie bedziemy mogli zrobic sobie z nimi zdjecia, a przeciez o to miedzy inymi chodzi.

24:00, biwak, w srodku. Zdazylismy zapoznac sie chyba ze wszystkini reporterami przebywajacymi na biwaku. Poszukujemy kogos, kto mialby ladowarke do Ani Nikona. Niemozliwe, ale nikt jej nie ma, nawet Japonczycy! Rozmawiajac z prasa zagraniczna jestesmy zmuszeni odpowiadac na niewygodne pytania "czym sie zajmujemy, co tu robimy, dlaczego nie mamy identyfikatorow?". Za kazdym razem wymyslamy niestworzone historie, a to, ze jestesmy z prasy, a to, ze jestesmy rodzina czlonkow zespolu itd. w pewnym momencie robi sie juz bardzo goraco i uznajemy, ze czas sie ulotnic.

0:50, Cordoba, nasz hostel. Dojezdzamy taksowka. Kierowca mowi nam, ze jedyny hotel w miescie, ktory ma w nazwie King to "King David". Podaje nam adres. W hostelu myjemy sie, przebieramy, dzwonimy do hotelu wskazanego nam przez taksowkarza i faktycznie okazuje sie, ze tam spia Nasi!!! Jaka radosc!!! Musimy sie pospieszyc, przeciez z tego, co mowili mechanicy, przed 3 w nocy beda juz szykowac sie na start.

2:30, Cordoba, Hotel David. Przed hotelem stoi piekny bialo czerwony Nissan Navarra. Jestesmy na czas, jeszcze nie wyszli! Po raz kolejny tego dnia czujemy wielkie podniecenie. Winda kilkakrotnie zjezdza na parter jednak nikogo nie ma w srodku (?).

3:00, Cordoba, Hotel David. Spotykamy dwoch dziennikarzy z polskich stacji radiowych. Jezdza z Orlen Teamem i przekazuja do Polski relacje z rajdu. Slyszac, ze chcielibysmy spotkac sie z Holkiem mowia nam: "jak to, nie wiecie? Przeciez Holek spi w innym hotelu, Holiday czy jakos tak."

3:30, Cordoba, Hotel Holiday. Kolejny blyskawiczny kurs taksowka, nie ma czasu do stracenia. Co za ulga, gdy slyszymy, ze pokoj Holka jeszcze nie zostal zwolniony! Pozostaje nam cierpliwie wyczekiwac. Na poczekaniu wymyslamy pioseneczke, ktora chcemy przywitac naszego Mistrza:
Polska, najlepsza na swiecie!
Orlen Team, pierwszy na mecie!

5:00, Cordoba, Hotel Holiday. Pojawia sie Krzysztof Holowczyc. Nie mozemy uwierzyc, ze to on we wlasnej skorze. Natychmiastowo zapominamy o trudach dnia dzisiejszego i przemija zmeczenie. Holek zdziwiony pyta nas "a wy co tu robicie?"
Z Krzyskiem rozmawialismy prawie godzine. Bardzo spodobal mu sie pomysl naszej podrozy po Argentynie, chyba nawet troche nam pozazdroscil:) On opowiedzial nam o trudach Dakaru, zmeczeniu, oraz podzielil sie z nami swoja radoscia z piatego miejsca, jakie w tym momencie zajmowal (i ktore utrzymal do konca!). Ciezko nam bylo stlumic podniecenie, w trakcie rozmowy z Holkiem, osoba ponadprzecietna. Uderzyla nas jego pogoda ducha, skromnosc oraz gleboka wiara we wlasne umiejetnosci.
Krzysiek jest dla nas wielka inspiracja. Uwazamy, ze nalezy podziwiac jego wyniki sportowe, oraz nasladowac jego postawe w zyciu.
...................................................................................................
La carrera Dakar fue un acontecimiento grande para Argentina y Chile. Es la primera vez desde 30 años que la carrera se organizó fuera del continete Africano. Aunque hubo mucha polémica si fue buena o mala decisión de trasladar la carrera, mucha gente estaba contenta con este paso, entre ellos nosotros:)
Para ver el Dakar fuimos más que mil kilómetros a Córdoba. Nuestro objetivo fue ver carrera el vivo y encontrarnos con nuestro equipo, Orlen Team.
Para conseguirlo el viernes 16 de enero nos despertamos muy temprano a la mañana. Tomamos un micro que nos llevó a La Falda. Desde la ciudad caminamos junto con un gran muchedumbre de gente unos 20 km. Molestaba ante todo el gran calor que hacía aquel día. Valío la pena andar porque ver la carrera resultó impresionante para nosotros. Vimos desde muy cerca muchos motociclos, cuatriciclos y unos autos. Estabamos muy contentos porque alcanzamos ver todos nuestros paisanos que participaban. Después de la carrera volvimos a dedo a las afueras de Córdoba. Nos adelantaban los autos que ya terminaron la carrera. Eso nos impresionó porque tuvimos muchos autos al alcanze de la mano. Llegamos al bivaque, donde se juntaron todos los equipos al final del día. Resultó que ninguna persona no relacionada con equipos o prensa no puede entrar al bivaque. Gitamos "Pooolonia..." desde fuera durante dos horas para llamar a nuestro equipo para que encontraran para nosotros entradas para poder entar; pero no podíamos encontrarlos. Por fin uno de los repartidodes de Red Bull nos ayudó a entrar. Nos llevó dentro en... cautriciclo!!! Después de unos 15 minutos nos enconrtamos con Orlen Team, pero no encontramos los pilotos, solamente mecánicos. Para poder hablar con pilotos tuvimos que volver al centro de Córdoba y buscar donde estaban durmiendo. Con Krzysztof Holowczyc (en la fotografía) nos encontramos en uno de los hoteles y hablamos más que una hora. Que amable estuvo y que cosas interesantes sobre carrera nos contó! Al hostel volvimos por las 6 de la mañana. Vamos a recordar este día toda nuestra vida.

wtorek, 13 stycznia 2009

NEUQUEN, "w krainie dinozaurow/ entre los dinosaurios"

Jestesmy w Neuquen, prowincji znanej z wielkich wykopalisk paleontologicznych, produkcji jablek, niezliczonych hydroelektrowni i bogatych zloz ropy naftowej. Zatrzymalismy sie w domu Sargia i Nancy, ktorzy zaprosili nas do siebie jeszcze w Colonia Suiza. Nasi gospodarze maja mala fabryke...kotletow z kurczaka, wiec na brak jedzenia nie narzekamy ;) Odbylismy juz wspolnie wycieczke do El Chocòn, oslawionego, olbrzymiego wykopaliska szczatkow dinozaurow, gdzie miesci sie tez male muzeum. Mielismy tez okazje zajrzec do bodegi "na koncu swiata" - Bodega del Fin del Mundo, oraz kapac sie w krystalicznie czystej wodzie rzeki Limay. Jutro zmierzamy do Cordoby na spotkanie z OrlenTeam!!!!
...................................................................................................
Estamos en Neuquen, la provincia de enormes excavaciones paleontologicas, cultivo de manzana, inumerables plantas hidroelectricas y yacimientos de hidrocarburos. Estamos parados en la casa de Sergio y Nancy, a quienes conocimos en el camping de Colonia Suiza. Nuestros anfitriones tienen una pequeña fabrica de milanesas, por lo tanto seguro que no sufrimos de hambre ;) Juntos hicimos una excursion a El Chocon, una de las mas grandes excavaciones de restos de dinosaurios en el mundo. Visitamos tambien la "Bodega del Fin Del Mundo" y nos bañamos en las aguas cristalinas del rio Limay. mañana seguimos para Cordoba para encontrar nos con nuestras paisanos de Orlen Team que corren en el Dakar!!!

sobota, 10 stycznia 2009

VILLA LA ANGOSTURA, "wspolna eskapada/ escapada juntos"

Jedna spontaniczna decyzja, spakowalismy plecaki i pojechalismy za naszymi nowymi znajomymi, Luciana i Matiasem do Villa La Angostura. Nadal przebywamy wewnatrz olbrzymiego Parku Narodowego Nahuel Huapi, tym razem jednak, w jego polnocnej czesci (ok 100km od Bariloche). Rozbilismy namioty na campingu UBA (Uniwersytet Buenos Aires), a wiec moglismy byc pewni studenckiej atmosfery :) I rzeczywiscie, wieczorami zaczynal sie ruch przy "parillach" (rusztach), zewszad zaczynaly dochodzic dzwieki gitary a spiew trwal az po sam swit. My rowniez znalezlismy dla siebie parille i z wielkim entuzjazmem uczylismy sie argentynskiego grillowania! Najpierw byly pyszne hamburgery, papryka i ziemniaki, natomiast na drugi dzien odwazylismy sie nawet na przygotowanie pizzy na grillu :) Bylo przy tym mnostwo smiechu i swietnej zabawy, choc dokwieral glodek, gdyz na kolacje czekalo sie ok. 3-4 godzin :)
Odwiedzilismy wspolnie Parque Nacional de Los Arrayanes (jedyny przypadek jaki znamy, gdy Park Narodowy znajduje sie wewnatrz innego Parku Narodowego!), plywalismy kajakiem po Lago Correntoso, a nawet kapalismy sie w jego lodowatych wodach. Wspolnie dzielilismy sie tym, co kto mial; Luciana i Mati mieli palnik, garnek, mate, ciasteczka, a my pasztet, chleb, kluski... i tak wszystko sie swietnie ukladalo :)
Wczoraj Mati i Lu pojechali dalej, a my wrocilismy do Colonia Suiza, zeby sie przepakowac i powoli opuszczac region Wielkich Jezior Argentynskich. Nastepnym punktem jest Neuquen, gdzie dostalismy zaproszenie az od 2 znajomych nam osob. Nie zabawimy tam dlugo, gdyz ok. 1000km na polnoc rozgrywa sie jedno z najwiekszych widowisk na swiecie, czyli Rajd Dakar 2009!!! A wiec i my rozpoczynamy nasz wyscig z czasem, aby zdazyc przywitac druzyne OrlenTeam'u...
...................................................................................................
Tomamos la decisión espontánea, hicimos las maletas y fuimos con nuestros amigos, Luciana y Matias, a Villa la Angostura. Seguimos en el PN Nahuel Huapi pero estamos actualmente en su parte extremo norte (a 100 km al norte de Bariloche). Armamos las carpas en el camping UBA (Universidad de Bs As) ocupado mayoritariamente por estudiantes. Por la tarde la gente pasaba el tiempo cocinando en las parillas mientras que en un quincho habia un grupo de chicos que tocaba la guitarra y cantaba hasta las tantas. Nosotros igual como todos teníamos nuastra propia parilla y Matias con mucho entusiasmo nos enseñaba hacer asado. El primer día preparamos marrones, papas y hamburguesas mientras que el segundo nos animamos preparar una pizza a la parilla! Lo pasamos muy bien esperando para la comida :)
Visitamos juntos el PN de los Arrayanes (sí, parque dentro del parque!), andamos en kayak (Correntoso III) por el Lago Correntos y nos bañamos en el agua fría brrr... Juntos compartimos lo que uno tenía: calentador, mate, comida etc.
Ayer Mati y Lu sugieron con su viaje a San Martin de los Andes mientras que nosotros volvimos para Colonia Suiza para rehacer las maletas y hacer unas preparaciones. El sigiente lugar que vamos a visitar es la ciudad de Neuquen adonde nos habían invitado. Allí paramos sólo dos días porque muy rápido vamos a Córdoba para ver un acontecimiento muy importante en el mundo de deporte - Rally Dakar 2009!!! A ver si llegamos a tiempo para ver nuestro equipo Orlen Team!!!

wtorek, 6 stycznia 2009

COLONIA SUIZA, "najwspanialszy kemping na swiecie/ el mejor camping del mundo"

Colonia Suiza (dosl. szwajcarska kolonia) to malutka, bardzo urokliwa, turystyczna miejscowosc, ok. 20 km od Bariloche. Poczatkowo przenieslismy sie tutaj ze wzgledu na lepszy dostep do szlakow gorskich, ale spodobalo nam sie tak bardzo, ze postanowilismy zostac tu duzo dluzej niz bylo to zaplanowane. Szwajcarskie tradycje widac tu na kazdym kroku: malutkie, drewniane domki, knajpki, w ktorych mozna zjesc "fondue", mala wytwornia czekoladek i oczywiscie przepiekne widoki, jeziora i osniezone szczyty na tle. W wiosce jest jeden sklep, a autobus do "cywilizacji" jezdzi tylko raz na kilka godzin... Czegoz wiecej mozna chciec od zycia, jesli pragniesz odpoczac od zgielku?
Na camping SER trafilismy przypadkowo. Gdy zapoznalismy sie z udogodnieniami, jakie oferuje miejsce, przecieralismy oczy ze zdumienia. Wielka kuchnia, w ktorej mozna gotowac, korzystac ze wszystkich utensyliow, lodowki, kawy, herbaty, mate, oleju, niezliczonych przypraw itp itp. Obok kuchni znajdowala sie jadalnia-salon, w ktorej wieczorami spotykali sie wszyscy goscie kempingu. Do sniadania oraz kolacji zawsze akompaniowala nam muzyka z wiezy i wielu plyt, ktore byly do uzytku gosci. Gdyby pogoda nie dopisywala mozna bylo sobie obejrzec film na dvd lub zagrac w jenda z wielu gier planszowych (najbardziej spodobalo nam sie BURAKO, odpowiednik popularnego w Polsce Rummikuba). Nie wspomne juz o cieplej wodzie do mycia naczyn i prania, czego do tej pory czesto brakowalo. Do tych wszystkich materialnych luksusow nalezy dodac wspaniala atmosfere, ktora tworzyli goscie i zawsze praktyczna, ale bardzo matczyna wlascicielka Ana. Ludzie przyjezdzali i wyjezdzali, ale nikt nigdy nie czul sie obcy, wszyscy bylismy jak jedna, wielka rodzinka. Od rana usmiechniete twarze, witaly nas przy sniadaniu, wieczorami ktos gral na gitarce, ktos przyniosl wino i urzadzalo sie wspolne "asado" czy pieklo pizze. Tutaj spedzilismy najpiekniejszy, ostatni dzien roku i wspaniale bawilismy sie na imprezce Sylwestrowej wsrod ludzi, ktorych dopiero co poznalismy. Najbardziej zaprzyjaznilismy sie z Luciana i Matiasem, para mlodych Porteños (mieszkancow Buenos Aires), naszych "namiotowych sasiadow". Razem z nimi spedzilismy ostatnie popoludnie tego roku. Slonce, krystalicznie czysta woda jeziora, gitara, wspolne mate i my wygrzewajacy sie na molo... Przylaczyli sie do nas Pablo i Jorge i wspolnie spiewalismy bluesowe przeboje Pappo "No se porqueeee...imaaagine...que estaaabamos uniiidos......" a potem wskakiwalismy do lodowatej wody i cieszylismy sie jak dzieciaki z tak wspaniale spedzanego wspolnie czasu!
...................................................................................................
Colonia Suiza es un hermoso, chiquito pueblo turistico, a unos 20 km de Bariloche. Al principio pensabamos venir aca por un mejor acceso a las picadas, pero al bajar de las montañas nos gusto tanto que decidimos quedarnos mas tiempo. Las tradiciones suizas se puede apreciar por todas partes: casas chiquitas de madera, el "fondue", chocolaterias y por supuesto unos paisajes hermosisimos de lagos y montañas cubiertas por nieve. En el pueblo hay una despensa (tienda) y el unico micro que va a la civilizacion parte cuatro veces al dia... ¿ Que mas se puede querer?...

Nos alojamos en un camping que era mucho mas que jamas pudieramos esperar. En camping SER no solo se puede cocinar en la cocina pero tambien usar todo tipo de utensilios, cafe, te, mate, aceite y un monton de especias. Hay un comedor donde todo el mundo se reune por las mañanas y por las noches para comer, charlar, escuchar musica de un hifi y discos de uso comun o ver un dvd o jugar a juegos de mesa (nuestro favorito BURAKO!!). Ni mencionar el agua caliente para lavar ropa y vajilla. Pero aparte de todo este lujo material, la buena onda en este camping era gracias a la maravillosa, muy maternal dueña, ANA y a todos los huespedes. Eramos todos como una gran familia. Aunque cada dia la gente se iba y venian otros, nadie nunca se sintio "aislado", nos conocimos todos. Por la mañana siempre caras sonrientes en el desayuno y por las noches gitarra, canto y un "asadito" o pizza al horno, todo compartido. Aca pasamos nuestro mejor ultimo dia del Año Viejo y una maravillosa fiesta del Año Nuevo con gente que nunca antes conocimos. Nos hizimos muy amigos con una pareja de Porteños, nuestros "vecinos de carpa". Con ellos pasamos el mejor 31.12, Habia sol, agua cristalina del lago, guitarra, canto, mate compartido y nosotros tumbados en el muelle pasando lo rebien...Compartimos esos momentos tambien con Pablo y Jorge, cantando juntos canciones de Pappo "No se porqueeee...imaaagine...que estaaabamos uniiidos......" y bañandonos en el agua helada del lago. Despues, en el camping, habia mas guitarra, tambores, canto, charlas hasta amanecer y un asado enorme...Eso si es vida...

sobota, 3 stycznia 2009

BARILOCHE, "w gorach jest wszystko, co kocham/ en la montaña hay todo que amo"

Po wielu dniach spedzonych w gorach schodzimy do doliny. Nadszedl czas, aby uzupelnic zapasy zywnosci, wyleczyc odciski, zreperowac sponiewierany namiot, no i podzielic sie naszymi wrazeniami z przygody.
Podczas wyprawy bezustannie przychodzilo nam zmagac sie z naszymi slabosciami. Z najtrudniejszych dla nas dni nalezy wymienic pierwszy, 24 grudnia (podejscie do schroniska Frey). Po calodniowej wspinaczce z wypchanymi pozywieniem plecakami, wazacymi ponad 25 kg kazdy, okazalo sie, ze jeszcze nie czas na wytchnienie. Przez kolejne trzy godziny przyszlo nam budowac z porozrzucanych kamieni wiatrochron, ktory uratowal nas przed zdmuchnieciem namiotu z nami w srodku. Wycienczeni poszlismy do schroniska, aby spedzic tam Wigilie Bozego Narodzenia. Wsrod gosci przewazali Amerykanie, atmosfera byla malo swiateczna i rozczarowani czym predzej wrocilismy do namiotu. W nocy mielismy klopoty ze snem ze wzgledu na bardzo silny wiatr. Duzo rozmyslalismy o naszych bliskich.
Innym trudnym momentem bylo zejscie ze schroniska López. Zle skalkulowany czas i zastala nas w gorach noc. Co i rusz wywracalismy sie bladzac w ciemnosciach. Wzajemnie podtrzymujac sie na duchu udalo sie nam, na szczescie, bezpiecznie dotrzec do namiotu.
Nalezy rowniez wspomniec o konskich muchach (tábanos), ktore towarzyszyly nam w drodze do schroniska San Martin.
Czym bylyby wyprawy w gory, gdyby nie ciekawi ludzie spotkani na szlaku. W schronisku Frey spotkalismy pewnego poranka rodzine polskich speleologow i wspinaczkowiczow. Niesamowity jest polski duch przygody, ktory gna naszych rodakow w najodleglejsze zakatki swiata.
Rownie duze wrazenie zrobil na nas napotkany kolo schroniska López Izraelita. Dla niego chodzenie po wysokich gorach bylo spacerkiem. Znakomite przygotowanie fizyczne zawdzieczal kilkuletniemu przeszkoleniu wojskowemu, ktore przechodzi kazdy obywatel Izraela (kobiety rowniez) po ukonczeniu 18 roku zycia.
Nic jednak nie przebije tajemniczej postaci bez koszulki, ktora dostrzeglismy na pobliskim, osniezonym szczycie. Mezczyzna zbiegal z gory na zlamanie karku. W 15 minut (!) byl juz kolo nas, pomachal nam, szeroko sie usmiechnal i popedzil dalej. Bylo to dla nas tak nie prawdopobne, ze do dzis zastanawiamy sie czy wydarzylo sie naprawde.
Wspomniny jeszcze chlopakow z gitarami, ktorzy mineli nas wbiegajac na schronisko Lopez. Zastalismy ich na gorze grajacych i spiewajacych. Muzyka gra w duszy Argentynczykow.
Bardzo trudno jest opisac uczucia, ktore nam towarzyszyly podczas wyprawy, ale tak naprawde jeszcze trudniej oddac piekno przyrody, ktora nas otaczala, dlatego zapraszamy do GALERII FOTOGRAFII.
...................................................................................................
Después de unos días pasados en la montaña bajamos al valle. Hay que comprar más comida, curar ampollas, reperar la carpa y contar sobre nuestras aventuras.
Durante la escapada continuamente tuvimos que combatir nuestras debilidades. De los días más difíciles para nosotros destaca el primero, 24 de diciembre (subida al refugio Frey). Después de todo el día de la caminata con mochillas pesadas, 25 kg cada una, no había tiempo para descansar. Hubo que construir la pared de las piedras sualtas para protegernos del viento. Exhaustados fuimos al refugio para pasar la Nochebuena. Entre huespedes había ante todo americanos, el ambiente estaba poco "navideño" entonces desilusionados volvimos a la carpa. No pudimos dormir por el viento y pasamos la noche pensando en nuestros familiares.
Otro momento difícil fue la bajada del refugio Lopéz. Mal calculado el tiempo y nos alcanzó la noche en la montaña. Perdidos en las tinieblas, por suerte llegamos seguros a la carpa.
No podemos olvidar a mencionar los tábanos que nos molestaban terriblemente mientras caminamos al refugio San Martín.
Caminando por la montaña siempre encuentras la gente interesante. En el refugio Frey una mañana encontarmos una familia polaca de espeólogos y escaladores. Es incríble cuánta valentía poseen nuestros paisanos para viajar a los rincones más lejanos del mundo.
Nos impresionó igual un israelí que andaba tranquilamente por alta montaña. Para él fue un pan comido. Estaba preparado porque, comó todos sus paisanos (mujeres también), terminó tres años de servicio militar israelí.
Lo que más nos sorprendió fue el misterioso hombre sin remera. Lo vimos bajando corriendo como un loco de un cumbre nevado. Pasando nosotros nos saludó y sigió corriendo. Hasta hoy estamos pensando si ésto tuvo lugar en realidad?
Vamos también a mencionar unos chicos con gitarras que subieron al refugio Lopéz para tocar y cantar. La música está en el alma de un argentino.

Es difícil de describir la belleza de la naturaleza que nos acompañaba durante nuestra expedición por eso invitamos a todos a la GALERIA FOTOGRAFII.